Osiem lat Książek Zbójeckich. Kiedy to zleciało? O matko. I jak bardzo zmieniło się moje życie! Kiedy zaczynałam, byłam gdzieś na dnie. Może przesadzam, ale tak to dzisiaj odbieram. Blog zrodził się nie tylko z potrzeby pisania o książkach i miłości do literatury, ale również, a może przede wszystkim, z wielkiej rozpaczy.
Byłam młodą absolwentką polonistyki, która wmówiła sobie, że pisanie nigdy nie przyniesie nawet złotówki. Miałam pracę, w której było mi duszno i nie widziałam perspektyw. Kompleksy goniły kompleksy, a wiara w to, że naprawdę potrafię cokolwiek robić, właściwie nie istniała.

Kiedy założyłam blog, wróciła do mnie energia. Radość, że piszę, że gdzieś to pisanie publikuję. Tam mogłam przestać udawać, że lubię marketing i sprzedaż. Nigdy nie lubiłam! Przez pierwsze miesiące nieco się frustrowałam. Widziałam, że na innych blogach jest życie – komentarze, rozmowy, może nawet dyskusje. U mnie nie było nic. Aż kiedyś, przez przypadek, pewien bloger do mnie zajrzał i zwabił resztę. I poleciało!
Wyświetl ten post na Instagramie.
Książki Zbójeckie stały się nagle czymś więcej. Moją chorobliwą obsesją, pragnieniem. Dzięki nim ktoś mnie zauważał, coś znaczyłam. Budowałam sobie fikcyjny świat, skrojony przeze mnie na miarę moich niezaspokojonych potrzeb.
Ukoronowaniem tego wszystkiego była nominacja do Bloga Roku. Dziś ten konkurs już nie istnieje, ale wtedy był wielką i znaczącą imprezą, która zmieniła życie wielu ludzi i pozwoliła im zadebiutować.
Gdy uczestniczyłam w wielkiej gali, byłam jeszcze bardziej na dnie życia, niż przy zakładaniu bloga. Nie miałam pracy, czułam, że tonę, nic się nie układało. I nie dostałam nagrody… Wróciłam do domu z wielką adrenaliną, ale i rozczarowaniem.
Rok później nastąpił czas zmian. To była jazda bez trzymanki. Przewrót, rewolucja, ale też wielka kasacja psychiczna. Efektem była blokada na czytanie. Do dzisiaj nie wróciłam do dawnego nałogu pochłaniania książek. Czytam zaledwie kilka, kilkanaście tytułów rocznie. Wcześniej, przez dwa lata, nie przewróciłam nawet strony. Blog zamarł i przez chwilę myślałam, że umrze.
Uspokoiłam się. Poukładałam. Przetasowałam. I wróciłam do Książek Zbójeckich. Z wielką ulgą, bo pierwszy raz w życiu blog miał być tylko blogiem i niczym więcej. Moim dziennikiem literackim. Przyjemnością. Bez komentarzy, lajków, budowania społeczności i marki osobistej i tego całego bełkotu, jaki wciskają nam eksperci.
Dzisiaj na Książki Zbójeckie mało kto zagląda. Wyprowadziłam się z platformy blox na nową domenę (swoją). Piszę luźne, krótkie rozmyślania o książkach. Nie daję rady dłuższych, bo jestem zmęczona bezustannym pisaniem. Nie robię zdjęć książek, bo czytam na czytniku. Nie prowadzę bookstagrama. Nie próbuję nagłaśniać treści, nie zabiegam o statystyki. Nie współpracuję z wydawnictwami (oczywiście są wyjątki! Bardzo miłe.). Czytam, co mi się podoba. Nie martwię się, że przez osiem lat nie zgromadziłam nawet 1000 osób na fanpejdżu. Nie tęsknię za wyróżnieniami, wiem też, jak bardzo w tyle jestem za innymi, którzy z blogów o książkach zrobili arcysztukę.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Uff. Tak jest dobrze. To sprawiło, że moja miłość do tego miejsca jest cały czas wielka. Ale, ale. To nie oznacza, że nie chcę robić nowych rzeczy. Ostatnio mam wielką ochotę na rozwinięcie Książek Zbójeckich na innych polach. Chciałabym nie tylko pisać, ale również mówić. W związku z tym zrodził się w mojej głowie pewien pomysł. Czy wypali? Kto wie! Jego wdrożenie będzie wymagało zainwestowania pieniędzy i czasu. Jeszcze nie wiem, czy się odważę.
Dlatego tylko jednego mogę być pewna: KZ pozostaną sobie takie, jakie są. To, co będzie wokół, stanie się czymś nowym lub tylko dodatkiem. Ale to miejsce będzie, przetrwa zmiany, rewolucje, kryzysy i euforię.